W drodze do Santiago de Compostela – tylko 100 km.
Jeśli chcesz usłyszeć opowieść o tym, że Pan Bóg pamięta o swoim przymierzu, a także jak ugotowałam sos grzybowy z prawdziwków nie mając garnka, to zapraszam do lektury.
Jak co rano szybka toaleta, czekamy na śniadanie. Stoję z Ewą, jest wolne miejsce obok mężczyzny, który ze mną wczoraj rozmawiał, ale moja współtowarzyszka mówi, że nie chce tam siedzieć. Czekam więc razem z nią. Po śniadaniu Ewa oświadcza mi, że dziś chce wędrować sama. – Może warto by razem wyjść z albergi, początek drogi zawsze jest trudny,
-It’ s not necessary – słyszę w suchej odpowiedzi. Do dziś nie wiem, co ją ugryzło. Czy była zazdrosna, że rozmawiam z innymi, czy oczekiwała, że będę rozmawiał tylko z nią? Od jakiegoś czasu uczę się nie brać odpowiedzialności za czyjeś uczucia.
Wszyscy nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikają, zostaję sama przed albergą i nie bardzo wiem, w którą stronę iść. Idę kilkadziesiąt metrów, ale nie widzę żadnych strzałek. Wracam więc poddenerwowana do albergi, nie ma żadnego personelu. W jadalni rozmawiają tylko dwie Amerykanki, jedna odpowiada jakby poirytowana: – To nie masz GPS-u? W końcu ktoś udziela mi informacji, wyruszam trochę skonsternowana. Pierwszy raz czuję się jakoś samotnie. I w tym momencie, choć jest 7 rano dzwoni mój telefon. Odzywa się koleżanka. Okazuje się, że ma lekarkę o tym samym nazwisku i chciała zarejestrować dziecko. Prowadzimy krótką, miłą rozmowę. Koleżanka prosi o modlitwę, obiecuje, że i ona będzie mnie wspierać. Robi mi się ciepło na sercu. W tym momencie moim oczom ukazuje się tęcza. Tęcza zawsze przypomina mi o moim osobistym przymierzu z Bogiem. I o tym, że w swoim miłosierdziu wyprowadził mnie z Egiptu. W dalszą drogę wyruszam pełna otuchy. Po jakimś czasie zatrzymuję się w „niemieckiej kawiarni”- prowadzi ją … zgadnijcie kto? – Niemiec. Przysiadam się do sympatycznie wyglądającej kobitki, jak się okazuje ma na imię Maria Dolorosa. Maria nie zna słowa po angielsku, prowadzimy dialog przy pomocy kilku słów, które znam w języku hiszpańskim i dobrze się bawimy. Maria Dolorosa tłumaczy mi przy pomocy słów i gestów, co znaczy jej imię. To Maryja Bolesna. Przedziwne, że w Hiszpanii nadaje się takie imiona. Nie brakuje tam Izaaków, Jezusów, itp. Maria-D wyciąga papierosa, mówię jej, że na camino „prohibido fumar” szczerze się śmieje, że zapamiętałam tabliczkę z napisem o zakazie palenia. Dalsza wędrówka przebiega mi w dobrym nastroju. Nagle w lesie znajduję, niemalże na drodze kilka przepięknych, zdrowych prawdziwków. No przecież nie mogę ich zostawić, delikatnie zbieram i pakuję do plecaka. Dziś na kolację będzie sos grzybowy, postanawiam. Dochodzę do albergi municypalnej, na recepcji długą chwilę nie ma nikogo. Na dole jest kuchnia. Sprawdzam, czy da się coś ugotować. Urządzenia kuchenne są, ale garnków brak, a to pech, a grzybki proszą się na sos. Za chwilę dochodzi do okienka para. Czekamy razem, okazuje się, że też są z Polski i mają garnek. Mówię, że kupię makaron, oni dadzą garnki i razem zjemy kolację. Dziewczyna pyta, czy znam się na grzybach, bo tak paść 100 km przed metą to byłoby słabe. Oj, nie chciałbym otruć młodych Polaków. Sosik jemy, jest smaczny i wszyscy żyjemy. Rozmawiam wcześniej z dziewczyną. Opowiada, że dała ogłoszenie na fb w grupie podróże, że szuka kogoś, kto z nią pójdzie do Santiago, a potem wróci autostopem do domu. Zgłosił się Grzegorz i tak zostali parą. Katarzyna, bo tak ma na imię, jest wysoka jak Ania, z którą szłam pierwszych parę dni, ale z dumą nosi swoje ciało, jest bardzo wyluzowana. Opowiada też, że najważniejszym człowiekiem w jej życiu jest ojciec, bo ją i dwie siostry matka zostawiła. Tato powtarzał jej, że jest piękna. Nasze słowa, szczególnie słowa rodziców mogą budować albo zabijać. Ania mimo oszałamiającej urody, nie wierzy w to. Czuje się za wysoka i to komunikuje innym swoim zachowaniem. Jednak porzucenie przez matkę to też z pewnością głęboka rana, skoro Katarzyna opowiada o tym nieznanej osobie. Grzegorz opowiada przy kolacji o swojej pracy, o tym, że był wolontariuszem ‘Szlachetnej Paczki’. Robi na mnie bardzo dobre wrażenie; no może jest pracoholikiem, bo nie miał wykorzystanego urlopu z dwóch lat. Katarzyna w porównaniu z nim wydaje mi się niezwykle pusta.
Po kolacji idę na Mszę św. Ponieważ to już niespełna 100 km do Santiago nie wytrzymuję i w małym lokalnym butiku kupuję sobie przepiękne, skórzane buty na obcasie, w promocji. Te 100 km jakoś doniosę.
3 komentarze
Irena · 30 maja 2018 o 15:06
Mario Magdaleno, Niewiasto o tęczowym Sercu – tylko 100 km?
Dla mnie – ten ( inny) dystans oznacza nie tylko wymiar fizyczny ale również duchowy …
… każdy kilometr na naszej drodze przybliża nas na spotkanie z Bogiem…
Idziemy krokiem tanecznym z Panem Bogiem, Maryją i innymi ♡
Buen Camino
Pozdrawiam kilometrowo 🙂
Ps. MM – dwa pytania:
– czy nadal masz te buty?
– tak to już niespełna 100 km do Santiago a ile już za Tobą kilometrów?
MM · 3 czerwca 2018 o 17:05
Kochana Irenko, przepraszam za zwłokę w odpowiedzi. Łącznie przeszłam 400 km w drodze do Santiago, czasem sama nie mogę w to uwierzyć. Buty wyrzuciłam, bo były już trochę dziurawe, a przed Santiago były ze mną dwa razy w z Białegostoku do Wilna, czyli łącznie zrobiły ze mną 1000 km. Miały prawo się zepsuć 🙂 Już się bałam, że moja stała czytelniczka zapomniała przeczytać. Jak mi się uda wydać książkę to będziesz moją recenzentką dobrze ?
Irena · 7 czerwca 2018 o 15:41
Dziś niebo ma kolor Miłosierdzia a w Sercu Przyjaciele ♡
Kochana Mario Magdaleno, Pisarko Pana Boga – Twoje słowa są dla mnie wielką radością/dziękuję pięknie
Zawsze czytam i czekam na kolejne rozdziały Drogi św. Jakuba.
Ja już idę z Tobą…
Propozycja – bardzo mnie zaskoczyła, wielki ZASZCZYT – być recenzentką – damy radę 🙂
Życzę z całego Serca wydania książki!
Pozdrawiam pisząc 😉
Ps. 1000 km – robi wrażenie – PODZIWIAM!