Uroczystość św. Apostołów Piotra i Pawła 29 czerwca

Opublikowane przez DN w dniu

O błogosławionej winie i dwóch takich, którzy doznali miłości przemieniającej życie.

W zasadzie wszystko różniło tych dwóch mężczyzn. Mieli jedno podobne doświadczenie – poznali miłość Jezusa Chrystusa tak wielką, że nie wahali się potem oddać za Niego własnego życia.

Piotr, a właściwie Szymon, miał swój zawód – był rybakiem i to całkiem niezłym. Musiał mieć dużą wytrzymałość fizyczną, bo połowy odbywały się często nocą. Musiał mieć siłę, cierpliwość i intuicję. Umiał przewidzieć pogodę, znał potęgę natury, kochał zapach ryb. Wiadomo, nie każdy lubi ten zapach. Piotr miał szczęście przebywania z Jezusem przez trzy lata, znał Jego upodobania, widział Jego zmęczenie, był świadkiem dokonywanych przez Jezusa cudów. Ba! Nawet otrzymał szansę chodzenia po wodzie, ale nie wykorzystał jej całkowicie z powodu wewnętrznego zalęknienia. Piotr natchniony mocą Boga Ojca rozpoznał w Jezusie Mesjasza, Syna Boga żywego. Wraz z Jakubem i Janem był świadkiem wskrzeszenia córki Jaira, przemienienia Jezusa na Górze Tabor i Jego cierpienia w Ogrodzie Oliwnym. To prawda, że był z natury raczej porywczy, bo tam w obronie Jezusa obciął ucho słudze arcykapłana. Ale wcześniej z wielką pokorą potrafił wypełnić prośbę Jezusa i na Jego słowo wypłynął na głębię, i zarzucił sieci na połów, mimo tego, że poprzedniej nocy pracował i nic nie ułowił. Właśnie po tym połowie usłyszał od Jezusa: «Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił» i potrafił zostawić wszystko, by pójść za Mistrzem (Łk 5,4-11). To jemu pierwszemu Jezus obmył nogi w Wieczerniku. I to Piotr – mimo zapewnień, że nigdy nie zdradzi swego Pana – zaparł się Go po trzykroć. O! Jaka to była błogosławiona wina! To wydarzenie spowodowało, że Piotr wykonał niewyobrażalną duchową pracę, przeformatował swe życie i zapewne przeanalizował każde uczucie i każdą myśl, jakie żywił względem Jezusa. Właśnie to duchowe trzęsienie ziemi pomogło Piotrowi wyjść z tego wszystkiego z laurem zwycięzcy, bo z prawdziwą pokorą w sercu potrafił przyjąć przebaczenie Jezusa i wyznać Mu miłość – także po trzykroć, już po Jego zmartwychwstaniu.

Paweł, którego pierwotne imię to Szaweł, był wykształconym człowiekiem, miał rzymskie obywatelstwo. Był faryzeuszem, znakomicie znał literę Prawa. Miał także swój zawód – był rzemieślnikiem, umiał wyrabiać namioty. Ta profesja okazała się bardzo pomocna w dalszym jego życiu, już po nawróceniu, gdy w Koryncie zarabiał na swoje utrzymanie, a w szabaty głosił w synagodze Dobrą Nowinę (Dz 18,1-4). Jednak jako młody człowiek, faryzeusz, z całego serca nienawidził chrześcijan, bo uważał ich za zdrajców prawdziwej wiary. Ten stan ducha pozwalał mu na działania mające na celu likwidację religijnych wrogów. Szaweł był obecny przy kamienowaniu Szczepana i „zgadzał się na zabicie go” (Dz 7,54-8,1). Potem Szaweł ciągle „siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (Dz 9,1). Nie znał osobiście Jezusa, nigdy Go nie spotkał w wymiarze ludzkim. Doświadczył za to widzenia, które całkowicie przemieniło jego życie. To się wydarzyło na drodze do Damaszku, do którego Szaweł jechał w jednym celu – by aresztować wyznawców Jezusa. „Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: «Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?»” (Dz 9,3-4). I tym razem można by rzec: co za błogosławiona wina! co za szczęśliwy upadek! Albowiem stał się początkiem nowego życia w prawdzie. To była prawda o Pawle, który okazał się zadufanym w sobie religijnym fanatykiem. To była także prawda o Jezusie – jako obiecanym Mesjaszu.

Tylko dodam, że bardzo ujmują mnie słowa Jezusa, który całkowicie utożsamił się z prześladowanymi przez Pawła chrześcijanami. Jeśli dzieje się krzywda i pytasz: gdzie w tym wszystkim jest Bóg? – to tu masz odpowiedź: On utożsamia się z tymi, którzy są prześladowani i cierpią, On cierpi w nich i z nimi.

Zarówno Piotr, jak i Paweł wypełnili misję, do której powołał ich sam Bóg. Zauważmy, że owa pełna dyspozycyjność i wolność do działania na Bożą chwałę objawiły się u obu Apostołów po głębokich duchowych dramatach, które były wynikiem wcześniej popełnionych grzechów i pomyłek. Osobista wewnętrzna walka – jestem przekonana, że wspomagana mocą Ducha Świętego – doprowadziła każdego z tych mężczyzn do odrzucenia zła, duchowego uwolnienia, przyjęcia Bożego miłosierdzia, a także uzyskania prawdziwego pokoju i radości serca, co potem skutkowało wielką wewnętrzną siłą potrzebną do niełatwych przecież podróży apostolskich i zmagania się z wszelkimi przeciwnościami. Uświadomienie sobie swoich grzechów i uznanie ich przed Bogiem stało się dla nich źródłem tryumfu, a nie porażki. O! Jak wielka jest moc Bożego przebaczenia i jak błogosławione dla człowieka są jej następstwa!

Tak właśnie działa nasz Bóg, który z największego zła potrafi wyprowadzić jeszcze większe dobro. Bo Bóg patrzy na człowieka i zawsze tylko kocha, nie ocenia. Boże prowadzenie jest wielką tajemnicą. Ludzkie serca niedowierzają Bogu, są zagubione, nierzadko zatwardziałe, przepełnione pychą i dumą, przekonane o swojej samowystarczalności, a to zwykle zamyka nas na głos sumienia. Puszczamy mimo uszu słowa Boga o tym, że wszystko jest nam dane dlatego, że jesteśmy przez Niego kochane do szaleństwa Wcielenia i Krzyża. Czasem dopiero dosięgnięcie tak zwanego „dna” pozwala uświadomić sobie własną słabość, wyzwala w człowieku krzyk o Bożą pomoc i rzuca go w objęcia Bożego miłosierdzia. Nie ma takiego grzechu, którego Bóg nie mógłby przebaczyć. Ale jeśli nie prosisz o to przebaczenie, Bóg nigdy nie pogwałci twego sumienia. Będzie umierał z tęsknoty za tobą, ale twoja wola wiąże Jego ręce i czyni Go po prostu bezsilnym.

Każda z nas ma swoją drogę „do Damaszku” – czyli do miejsc, spraw i relacji, które zabijają w nas Pana Boga, wprowadzają zamęt, trwogę i cierpienie, nieraz niedostrzegane przez nas, bo ukryte gdzieś na dnie serca. Czasem jesteśmy przekonane, że postępujemy dobrze. Może warto wtedy zatrzymać się i przyjrzeć, jakie są owoce tych poczynań – dla nas i dla tych, których nasze działania dotyczą. Mam wrażenie, że właśnie tego nie umiał zrobić Paweł. Każda z nas doświadcza słabości i upadku, bo taka jest natura ludzka i tego nie zmienimy. Jednak uważam, że trwanie w upadku jest brakiem mądrości. Wielką sztuką i godną szacunku sprawą jest powstanie z niego. Tak potrafili zrobić i Piotr, i Paweł, choć drogi ich powrotu do prawdziwego Boga były różne. Każda z nas może zbłądzić, podjąć niewłaściwe decyzje, trwać przy zgubnych przekonaniach, wszak niesiemy w sobie wzorce rodowe, rodzinne i te ze środowisk, w których się obracamy. Może warto je przemyśleć. Może warto poszukać świadectw osób, które doświadczyły łaski nawrócenia, czyli przemieniły swój sposób myślenia. Zapewniam, że oprócz św. Piotra i Pawła wśród wielkich świętych Kościoła Katolickiego było sporo osób, które prowadziły wątpliwe moralnie życie, działały przeciwko Bogu, albo wręcz Go nie znały, ale Bóg nie odwrócił się do nich tyłem. Choćby św. Augustyn – ogłoszony doktorem Kościoła, ale wcześniej niespokojny duch, członek sekty manichejczyków, żył z kobietą w wolnym związku przez 15 lat. Owocem jego przemiany są przejmujące ‘Wyznania’.

Pamiętajmy, że każda z nas ma swoją osobistą drogę nawracania się i swoje tempo w przemienianiu myślenia – tu nie można absolutnie nikogo oceniać. Jedno jest pewne – Tym, który zawsze ratuje, przebacza, podnosi i pomaga otrzepać kolana, opatruje rany i pociesza, jest zmartwychwstały Jezus. On zna wszystkie nasze drogi „do Damaszku” i jest tam wciąż obecny – bo taka jest Miłość, która trwa zawsze. A jeśli wybierzemy zło, damy się ponieść nieuporządkowaniu, to On nadal trwa przy nas – by przebaczyć, gdy o to poprosimy i wskazać dobrą drogę, gdy tego zechcemy.

Anika

Na zdjęciu: 1/ El Greco Św. Apostołowie Piotr i Paweł  2/ kadr z filmu „Quo vadis”  3/ kadr z filmu „Paweł apostoł Chrystusa”

Tekst: Anika  /Redakcja: Marzena


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *