W drodze do Santiago de Compostela- znów w drodze.

Opublikowane przez DN w dniu

Rano szczęśliwa, choć z pewnym niepokojem wyruszam w okolice katedry w Oviedo, aby spotkać się z Jezusem eucharystycznym i ponownie wyruszyć w drogę. Zanim przeczytasz ten wpis przypomnij sobie moją historię: TUTAJ> 

Rano, tak jak podpowiadali pielgrzymi w internetowym przewodniku idę na Mszę św. do sióstr w pobliżu katedry w Oviedo. Komunia św. pod dwiema postaciami, pijemy Krew Pana wprost z kielicha. Idę do zakrystii po pieczątkę i pytam o mszę św. w niedzielę. Wiem, że na trasie z Eucharystią może być różnie. Chcę być pewna, co do niedzieli. Mówię siostrze, gdzie powinnam być na trasie w niedzielę. Jest tam stary konwent, siostra dzwoni tam. Tak mamy szczegółowe informacje, Msza św. jest tam w samo południe. Rozmawiam jeszcze chwilę z siostrą. Mówi, że przeszła camino. Spogląda z zatroskaniem na mój plecak – „masz trochę za dużo kilogramów.” Będziemy się za ciebie modlić. Gdy odchodzę jeszcze krzyczy za mną po angielsku – „Pray for us in Satiago”. Z uśmiechem kiwam głową, że załatwione. W tym dniu, na prośbę zaprzyjaźnionej s. Racheli postanawiam się modlić, za siostry z zakonu Pana Jezusa Miłosiernego, które doświadczają zmiany, więc może to nic dziwnego, że ten dzień zaczęłam z kobietami konsekrowanymi. Wychodzę z miasta, błądzę miedzy ruchliwymi ulicami. Po jakiejś pół godzinie dochodzę do wniosku, że i tak jest już bardzo późno i chyba nie będzie miało znaczenia, jeśli wstąpię na kawę. Piję mój ulubiony napój, zagryzam croissantem, napełniam butelkę wodą i w drogę. Ale co to, nagle gubię znaki. Przy kawiarni jeszcze były, a teraz nie wiem gdzie jestem. Zrozpaczona siadam na ławce. Mam tylko niedokładną turystyczną mapę, a tu gąszcz uliczek. Co mam zrobić, pytać przechodniów, czy do Szwecji na lewo… Naprawdę chce mi się płakać i jakoś głupio mi kogoś zaczepić. Czyżbym, mimo wcześniejszej opieki, zapomniała o istnieniu aniołów na camino? Jakże małej wiary jest człowiek, jak wielką Bóg musi mieć cierpliwość do nas… Podchodzi do mnie mężczyzna i po hiszpańsku pyta, czy się zgubiłam. Nie wiem, jakim cudem rozumiem co do mnie mówi, nie znam przecież hiszpańskiego. On ma za to ułatwione zadanie, z mojej zrozpaczonej twarzy można pewnie wyczytać wszystko.

Spokojnie mówi mi, że mam pójść prosto i skręcić w czwartą uliczkę i tam będą już muszle. Jestem uratowana. Dziarsko ruszam z plecakiem. Za chwilę mój anioł dogania mnie, – Proszę pani nie w czwartą, ale w piątą uliczkę musi pani skręcić. I jak tu nie wierzyć w cuda. Znajduję muszlę i spokojna wędruję dalej. Powoli wychodzę z miasta, jestem spokojna. W tym dniu wędruję sama. Po dłuższym marszu wstępuję na kawę i sok do przydrożnej knajpki. Po jakimś czasie robi się upiornie gorąco. Nie podaję się, idę dalej. Ale w pewnym momencie nie mam już grama wody. Droga wiedzie ostro pod górę po betonowej ulicy, a wokoło tylko rezydencje, martwe, odgrodzone. Nie ma kogo poprosić o łyk wody. Serce zaczyna mi walić. Czuję się coraz gorzej. Ale muszę przecież dojść na szczyt tej góry, wokół nie ma ani jednego drzewa, żadnego schronienia w cieniu. W końcu robi mi się tak słabo, że siadam u kogoś pod bramą. Na pewno mają kamery i może mnie ktoś przegoni. Pod bramą jest trochę cienia. Powoli rytm serca uspokaja się. Dlaczego nie odpoczęłam wcześniej, dlaczego uważałam, że muszę najpierw wejść na górę? Dlaczego stawiam sobie zawsze wymagające cele? Wszyscy mówią o przekraczaniu strefy komfortu, ale gdy poprzeczkę stawiamy zbyt wysoko to może rodzić tylko frustracje. Po krótkim wypoczynku czuję się znacznie lepiej. Mimo, że nadal bez wody swobodnie podchodzę po górę. Muszę dawać sobie prawo do odpoczynku, również na co dzień. Udaje się znaleźć wodę. Znów jestem na otwartej przestrzeni i jest okropnie gorąco. Piszę sms do s. Racheli, że nie wiem, co siostrzyczki narozrabiały (wiem, że nie cierpi, gdy się mówi o niej siostrzyczka), ale to najtrudniejszy dzień do tej pory na camino. Teraz jeszcze okropnie zaczyna mnie boleć kolano. Wyczytuję w przewodniku, że to jeszcze 7 km do albergi. Nie dam rady przejść takiego dystansu. Kolano boli coraz bardziej. Przypominam sobie wówczas, że dziewczyna na blogu o tej trasie napisała, że hospitliero Domingo bardzo lubi Polaków i jak lał deszcz to on po wyjechał. A może tak do niego zadzwonić? Na blogu jednak nie ma numeru. Cały plan na nic. Ale co to, tabliczka reklamująca albergę, z numerem telefonu. Ojej brak numeru kierunkowego, nie mogę się dodzwonić. Mam przecież wizytówkę od sióstr, wybieram początek z wizytówki, zgłasza się alberga. Co to hospitaliero nie mówi po angielsku… Proszą jakąś Polkę do telefonu, ona tłumaczy na angielski, a ktoś inny na hiszpański. Mówię, co i jak, że noga boli, że nie dam rady i czy może po mnie wyjechać. Domingo pyta gdzie jestem, w okolicach stacji kolejowej. Domingo przyjedzie. Dochodzę do Grado. To jakieś dziwne wymarłe miasteczko. Brak w nim ducha, jakby czas się zatrzymał.   Dłuży mi się, ale nie tyle chodzi o to, że długo to trwa, ale czuję się w tym mieście jakoś dziwnie. Inni pielgrzymi mieli chyba podobne wrażenia. Po dłużej chwili przyjeżdża Domingo. Jest niezbyt urodziwym mężczyzną, brak mu kilku zębów, ale już od pierwszej chwili czuję do niego sympatię. On po prostu lubi ludzi. Nie wiem, jakim cudem, ale rozmawiamy w samochodzie cały czas. Pyta, czy coś jadłam, kiwam przecząco głową. Zajeżdżamy do marketu, mam ochotę na zupę, kupuję taką w kartonie, Domingo doradza, która jest najlepsza. Dojeżdżamy w końcu do albergi, droga wiedzie ostro pod górę. Oj nie dałbym sobie rady. Pielgrzymi witają mnie, m. in. Sławko ze Słowenii, którego widziałam wcześniej w Oviedo. Domingo uruchamia dla mnie pralkę, potem przygotowuję posiłek. Miejsca do spania są już tylko w kuchni. Przenosimy materace. Rozmawiam z dwiema Polkami, pytają, czy wypiję z nimi piwo. Nie, nie piję piwa i nie chcę już pić alkoholu na pielgrzymce. Mam przy sobie minaturową ewangelię św. Marka, Papież Franciszek zachęcał, aby nosić takie w torebce. Ja jednak zgubiłam okulary i bez nich nie poradzę sobie. Podchodzę więc do trzeciej Polki i idąc za natchnieniem darowuję jej Ewangelię. Zaczynamy rozmawiać i umawiamy się na następny dzień, niedzielę, że będziemy wędrować razem. Ona też chce iść na Mszę św. Noc w kuchni na podłodze mija mi dobrze. Jestem bardzo zmęczona i zasypiam jak susełek…

 


4 komentarze

Irena · 25 października 2017 o 11:28

Mario Magdaleno – wspólnie z przyjaciółką Ewą, przeczytałyśmy Twój wpis na wycieczce szkolnej – jesteśmy fankami „Drogi św. Jakuba” 🙂
Napiszę bardzo „głośno” – Ewa po raz pierwszy będzie uczestniczyć w spotkaniu DN w listopadzie/jestem bardzo szczęśliwa:)

MM – zaufałaś Panu na swojej drodze pielgrzymowania/podróżowania

Pozdrawiam z ufnością

    Maria Magdalena · 27 października 2017 o 08:52

    Dziękuję, że czytacie, to dodaje skrzydeł piszącemu 🙂

Ann.K · 26 października 2017 o 20:04

Mario Magdaleno, Dzielna Niewiasto dziękuję i czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. Pozdrawiam 🙂

    Maria Magdalena · 27 października 2017 o 08:53

    następny wpis już prawie gotowy pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *