Św. Szczepan – wspomnienie

Opublikowane przez DN w dniu

Tato wielokrotnie prosił mnie, abym spisała ostatnie chwile jego życia. Ten czas choć bardzo trudny dla nas wierzę, że był czasem błogosławionym. Zapraszam Was do towarzyszenia Ojcu w jego ostatniej drodze, oto nasze świadectwo.
O tym, że Tato jest chory na raka dowiedzieliśmy się ponad półtora roku temu. Tato dzielnie przechodził przez kurację medyczną: zastrzyki, naświetlania itp. – to zatrzymało częściowo chorobę. Na chemię Ojciec nie zdecydował się. Przeczytał o skutkach ubocznych, stwierdził, że ma prawie 80 lat i nie chce przez to przechodzić. Leczenie zostało przerwane. Powoli oswoiliśmy się z myślą, że Tato jest chory, ale ponieważ w miarę dobrze funkcjonował, tak naprawdę rozwoju choroby nie dopuszczaliśmy do świadomości.
W lipcu, w moim domu urządzałam Ojcu 80-te urodziny. Było ognisko z kiełbaskami, które Ojciec tak lubił, tort ze świeczkami i inne smakołyki. Na przyjęcie przyjechał prawnuczek, oczko w głowie pradziadka. Cieszyliśmy się.
We wrześniu miałam jechać na upragniony urlop do Chorwacji, wszystko zdawało się sprzyjać. Otrzymałam od znajomych ofertę apartamentu nad samym morzem za niewielką opłatą i tani transport na miejsce. Po tylu trudnych przeżyciach cieszyłam się, że wreszcie odpocznę. Pod koniec sierpnia zadzwonił Ojciec, że chce się pożegnać. Wie, że umiera. Przeprasza mnie za wszystko.
Wsiadłam w samochód i pojechałam do Rodziców. Pierwsze swoje kroki skierowałam na plebanię. Poprosiłam o spowiedź i sakrament chorych dla umierającego. Pojechałam do domu. Z Ojcem było źle. Czekałyśmy z niepokojem na księdza, który nie nadchodził. Zadzwoniłyśmy jeszcze raz, po pół godzinie przybył kapłan. Tato wyspowiadał się i przyjął Komunię św., ja przywiozłam też dla Niego szkaplerz karmelitański. Tato wyraził wolę, by go przyjąć. Kapłan uroczyście nałożył Tacie szkaplerz. Ze szkaplerzem łączą się konkretne obietnice, m. in. osoba, która nosi szkaplerz będzie w czyśćcu tylko do najbliższej soboty, a na spotkanie wyjdzie sama Matka Boża. Chciałam, aby Tato był zabezpieczony na tę ostatnią drogę. Tato jakby wrócił do siebie, poczuł się lepiej. Uspokojona pojechałam do domu. Za tydzień, gdy miałam już wyjeżdżać do Chorwacji, był kolejny telefon, tym razem od Mamy, że z Tatą naprawdę bardzo źle, że to już koniec. Zastanawiałam się, czy to nie kolejny fałszywy alarm, a ja tak bardzo potrzebowałam odpocząć. Zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka i zachęcała, abym się zastanowiła, czy nie będę żałować, że nie było mnie przy Ojcu w jego ostatnich ziemskich chwilach. – Jeszcze niejeden urlop przed tobą – powiedziała. Potem przyszedł sms od przyjaciela, modliłem się w intencji twojego Taty i poprosiłem o słowo i to, co otrzymałem: „nie mogliście chociaż jednej godziny czuwać przy Mnie”. Niebo wyraźnie interweniowało. Tego dnia nie czułam się na siłach, by prowadzić, następnego dnia był telefon, że Ojca zabrało pogotowie. Nie wahając się, ani chwili ruszyłam do szpitala, oddalonego od mojego miejsca zamieszkania ok. 150 km.
Tato był na intensywnej terapii, ale kontaktował, próbował mi opowiedzieć, co się stało. Tłumaczyłam, że już wszystko wiem, jest pod tlenem i niech nic nie mówi. Tato dał mi swoją obrączkę, abym przekazała ją Mamie. Za chwilę poprosił mnie lekarz. Tacie spowalnia się akcja serca, przewożą go na kardiologię do szpitala wojewódzkiego. – Czy Tato tę podróż przeżyje? – zapytałam.
– Wszczepimy zewnętrzny rozrusznik, na pewno tak. W czasie, gdy Tatę zabrano na zabieg pobiegłam do pobliskiego kościoła na adorację. Wystawienie Najświętszego Sakramentu było przy znajomym mi obrazie Matki Bożej Ostrobramskiej – Matki Miłosierdzia. Przy ołtarzu była otwarta księga Pisma św. Podeszłam nieśmiało. Karty Ewangelii były otwarte na czytaniu o uzdrowieniu paralityka. To wzbudziło w moim sercu nadzieję. A dziś doszło do mnie, że Bóg paralityka najpierw uzdrowił z brzemienia jego grzechów, a potem uzdrowił jego ciało. I co ważne, ktoś sparaliżowanego do Jezusa przyniósł.
Pojechałam po Mamę i wieczorem dojechałyśmy na kardiologię. Tato leżał bez sił. To był piątek, na poniedziałek zaplanowano wszczepienie rozrusznika. Cała ta sytuacja nie miała żadnego związku z rakiem. Pełne smutku wróciłyśmy do domu. Choć Tato po wszczepieniu rozrusznika zewnętrznego wyglądał trochę lepiej, to jego stan był ciężki. No cóż, Tato wiedział, kiedy zachorować, miałam wolne, więc przy jego łóżku spędzałam urlop. Gdy przyszłyśmy następnego dnia spotkała nas bardzo przykra niespodzianka. Tato w nocy próbował sobie odłączyć rozrusznik, miał koszmary, uważał, że to urządzenie go zabije. Przywiązano mu ręce, błagał u nas ratunku i niestety zaczął mówić od rzeczy. Nie wiemy jak długo był niedotleniony. Personel nie zawsze uważnie zajmował się pacjentami. Dopiero tam zrozumiałam, że bycie pielęgniarką to prawdziwe powołanie, charyzmat. Nie można wykonywać tego zawodu, jak pracy, bo ma się do czynienia z osobami bezbronnymi. Przy Tacie trzymałam się, ale za kotarą płakałam. To była dla mnie zupełnie nowa sytuacja. Uspakajałam Ojca, że nawet, jeśli pielęgniarki są w zmowie z mafią, to nie ma się czego bać, bo my za obrońcę mamy Najwyższego. Przyszedł dzień operacji, Tato znów miewał koszmary, ze mną dzielił się, że był dziś na strychu, że spadł ze schodów i znów nastawano na jego życie. Nie bardzo pomagało tłumaczenie Mamy, że przecież jest obłożnie chory i nie mógł się ruszyć z miejsca. Gdy zabrano Ojca na operację, cały czas z Mamą się modliłyśmy, wysłałam też sms do wszystkich możliwych wierzących przyjaciół. Operacja trwała bardzo długo, udała się, widziałyśmy Ojca i kompletnie wyczerpane psychicznie, wróciłyśmy do domu. Następnego dnia przywiozłyśmy Ojcu obrączkę, choć Mama przyznała się, że bała się zaglądać za zasłonę, za którą leżał Ojciec, czy na pewno tam jest. Kolejne dni czuwałyśmy przy łóżku Ojca, wracał powoli do lepszej formy, ale nie wstawał. Otrzymałyśmy informację, że za 3 dni Ojciec będzie wypisany. Jak to, chciałyśmy z powrotem zdrowego Ojca i Męża, On przecież nie wstawał, nie mogłyśmy się z tym pogodzić, a równocześnie nie byłyśmy praktycznie przygotowane do opieki na obłożnie chorym. Okazuje się, że szpital nie zapewnia nawet transportu, ewentualnie tylko w uzasadnionych przypadkach. W tych dniach prawie w ogóle nie mogłam spać, nad ranem słuchałam kolejnych konferencji o uzdrowieniu ks. Witko. Modliłam się też koronką ks. Dolindo Jezu zajmij się nami i naszymi potrzebami. Okazało się, że Ojciec miał ciągle bardzo wysokie nadciśnienie, nie działały leki, więc nadal musiał przebywać w szpitalu. Powiedziałam Mamie, że odchodzę od zmysłów i muszę pojechać na jakiś czas do domu, bo za chwilę, ja będę potrzebowała pomocy. W tym czasie odwiedziła mnie koleżanka z Niemiec, z którą szłam kilka dni na Camino. Nabrałam trochę dystansu, wreszcie się wyspałam i choć na mojej głowie zauważyłam smugę siwych włosów byłam już spokojniejsza. Mama poprosiła, aby przyjechać, bo Tatę jednak wypisują, nie miałam siły prowadzić, poprosiłam koleżankę, aby mnie zawiozła. To znów był fałszywy alarm, Ojca nadal zostawiono na oddziale. Cieszyłam się, że znów mogłam być przy Tacie. W powrotnej drodze wstąpiłyśmy do sanktuarium w Krzeszowie. Po Mszy św. spowiedzi i Komunii św. opuściłam klasztor. Gdy wychodziłam nad kościołem wznosiła się tęcza, Bóg zawierał ze mną przymierze. Mimo prób rehabilitacji Tato ciągle nie wstawał, jakby załamał się; wkrótce zrobiły się też odleżyny, wobec tej sytuacji czułyśmy się bezradne. Pewnego dnia Mama spotkała w ośrodku zdrowia dawną uczennicę Taty, która okazała się kierowniczką Zakładu Opieki Leczniczej. Podpowiedziała, że mogą zabrać Ojca, będzie miał dobrą opiekę, słoneczną salę i rehabilitację, a przede wszystkim będzie blisko swojego miejsca zamieszkania. Ona załatwiła transport medyczny. Niestety ciągle nie chciałyśmy przyjąć do wiadomości, że Tato jest obłożnie chory, ciągle nie traciłyśmy nadziei, że Tato wstanie. Opieka była istotnie bardzo dobra, ale ZOL to miejsce bardzo przygnębiające, większość to osoby obłożnie chore. W takich miejscach uderza odór i samotność starszych ludzi. Tato znosił to z pokorą i godnością, nie skarżył się i nie domagał się niczego dla siebie. Gdy rozmawiał ze mną telefonicznie troszczył się o różne codzienne sprawy, pytał, czy mam już węgiel, jak się czuje mój piesek, który choruje na nogi. Kiedyś zadzwonił do mnie w ciągu dnia. Powiedział, że był u niego brat i pokazał mu moje zdjęcia, chyba na fb. – Mam taką piękną córkę, wzruszyłem się, zdjęcia są takie wysublimowane i wysmakowane – Tato użył wielu poetyckich słów.
Przez cały czas hospitalizacji Taty często odmawialiśmy razem koronkę do Bożego Miłosierdzia. Ja w każdej modlitwie za Ojca modliłam się o zdrowie duszy i ciała. W czasie choroby Taty byłam w Gietrzwałdzie i w Ziemi św. W Jerozolimie udało mi się dać na Mszę św. przy grobie św. Szczepana, który znajduje się na terenie słynnej szkoły biblijnej ojców Dominikanów. Mszę św. w tym miejscu uważam za wielką łaskę. Nie ustawałam w modlitwie za Tatę. W jedną z niedziel przyjechałam do Taty z koleżanką, która jest emerytowaną rehabilitantką i ma ogromne osiągnięcia w tej dziedzinie. Przyjaciółka demonstrowała ćwiczenia, starałyśmy się dodać Tacie otuchy. Tato zaczął się mobilizować. Bał się wstawać, ale zaczął jeździć na wózku. To nas bardzo cieszyło. W nasze serce wstąpiła nadzieja.

Zbliżał się czas świąt Bożego Narodzenia. Bardzo chciałyśmy wziąć Tatę na święta do domu. Wierzyłyśmy, że to Ojca podbuduje. Rozeznałyśmy jednak, że Ojciec bardzo boi się przenosin na noszach, tego, że się przeziębi. W tym czasie, Ojciec został przenośny do innej sali, która była dość przygnębiająca. Gdy Tato jeździł na wózku, przeziębił się. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Dwa dni przed świętami zabrano Ojca do szpitala, stan zdrowia bardzo pogorszył się. Przyszło najpierw zapalenie oskrzeli, potem zapalenie płuc. Zebrała się woda w płucach, Ojciec po świętach miał być operowany. Odwiedziłam Ojca dwa dni przed świętami. Bardzo się cieszył. Rozmawialiśmy i modliliśmy się razem. W sobotę Tato prosił, aby go umyć, sam się ogolił, ja trzymałam mu lustro. Był w bardzo radosnym nastroju i w miarę dobrej formie. W moje serce znów wstąpiła nadzieja. Wieczorem do szpitala przyszli kolędnicy. Tato dzwonił do nas, że radośnie śpiewają, pytał czy słyszymy przez komórkę. To dało mi do myślenia, jak każda posługa chorym jest ważna. Przyjechałyśmy z Mamą w Wigilię. Tato był już bez sił. Pan, który leżał z nim na sali mówił, że Tato od rana nic nie jadł. Przywiozłyśmy barszcz, pierogi, makowiec, ale Tato nic nie chciał. Mówił, że jest mu niedobrze. Złożyliśmy sobie życzenia i przełamaliśmy się opłatkiem. Rodzice okazywali sobie czułość. Tato zjadł tylko gruszkę. Grusza w średniowieczu, chyba ze względu na nieskazitelną biel swoich kwiatów symbolizowała Najświętszą Maryję Pannę, w Chinach oznaczała żałobę. Przypadek? Tato prosił: pomódl się za mnie. Chciałam iść na Mszę św. na godz. 15.00, ale okazało się, że w Wigilię Mszy św. o tej godzinie wyjątkowo nie ma. Gdy wracałyśmy samochodem, Tato jeszcze zadzwonił, czy już dojechałyśmy. Jak się później okazało, słyszałyśmy go wtedy po raz ostatni…
W pierwszy dzień Świąt kuzyn odebrał mnie z kościoła, powiedział, że będzie mi towarzyszył do szpitala. Mama była bez sił, powiedziała, że pojedzie na imieniny Szczepana. W drodze dostaliśmy telefon, że Tato jest na OIOM-ie i trzeba spodziewać się najgorszego, nie ma z nim już kontaktu, bo jest w śpiączce farmakologicznej. Tato leżał spokojny. Pani pielęgniarka przekazał mi obrączkę. Przerażona zapytałam, gdzie szkaplerz. Tato nie miał go na szyi. Wisi nad łóżkiem, ale to jest ważne, aby miał go na sobie jak umiera jęknęłam. Jedna z pielęgniarek, pewnikiem wierząca osoba, zapytała mnie, czy wezwać księdza i poprosiła przełożoną, aby Ojcu oddać szkaplerz. Gdy otrzymała zgodę okazało się, że szyja tak spuchła, że sznurek szkaplerza jest za krótki. Ja wymienię się z Ojcem. Szybko zdjęłam swój szkaplerz, który miał dłuższy sznurek – w ten sposób zyskałam też piękną pamiątkę po Ojcu. Swój szkaplerz Ojciec nosił w swoim największym cierpieniu, bezbronności. Przy umierającym odmówiłam różaniec i koronkę do Bożego Miłosierdzia. Poprosiłam kuzyna, który nie jest zbyt wierzący, aby się modlił jak umie i zaczęłam wysyłać smsy do przyjaciół z prośbą o modlitwę za umierającego. Przyszedł ksiądz, udzielił sakramentu namaszczenia. Powiedziałam kuzynowi, że czuję przynaglenie, aby drugi raz pójść na Mszę św., kuzyn postanowił mi towarzyszyć. Poszłam do spowiedzi, aby na pewno z czystym sercem przyjąć Komunię św. Było mi bardzo smutno, że Ojciec nie mógł przed samą śmiercią nakarmić się chlebem niebieskim. Było we mnie ogromne pragnie, by Ojcu jakoś przynieść komunię św. Po mszy wstąpiłam na chwilkę adoracji, znów przy Matce Bożej Miłosierdzia (Ostrobramskiej). Mój wzrok padł na Słowo o prorokini Annie, gdy Jezusa przyniesiono do świątyni. Gdy wychodziliśmy ze szpitala był telefon, Tato zmarł 10 min wcześniej, o 15.35, myślę, że w momencie, gdy przyjmowałam w Jego intencji Komunię św. Było mi trochę trudno, że nie byłam z Ojcem w tym momencie, ale być może trudniej byłoby Mu odejść, a ja też mogłam doznać jakiegoś szoku. Kuzyn mówił, aby zachować spokój, bo Ojciec odszedł w momencie, gdy modliłam się za Niego. Pozwolono mi jeszcze modlić się przy zmarłym. Znów odmówiłam różaniec i koronkę i pojechaliśmy do domu. Czas organizowania pogrzebu był trudny, bo z jednej strony smutek, z drugiej trzeźwo trzeba było zajmować się sprawami organizacyjnymi. Na szczęście we wszystkim pomagał mi kuzyn. Był czas na rozmyślanie… Tato umierając w Boże Narodzenie, w godzinie Miłosierdzia, w wigilię swoich imienin otrzymał ogromną łaskę. Dopiero później przyszła też refleksja, że nad słowami o prorokini Annie, był przecież starzec Symeon. On powiedział: teraz pozwól słudze swemu odejść w pokoju, bo moje oczy ujrzały zbawienie świata. Ojciec mógł odjeść w pokoju, bo Chrystus się narodził. Śmierć została zwyciężona. Pogrzeb Ojca odbył się w sobotę 30.12.2017. Gdy siedziałyśmy z Mamą przy trumnie, w ciemnej i zimnej kaplicy wprost na moją twarz padało słońce, jak mówi prorok Słońce wschodzące z wysoka Was nawiedzi. W moim sercu zrodziło się głębokie przekonanie, że jeśli Tato swoich imienin nie świętował w niebie to zgodnie z obietnicą Matki Bożej jest w nim właśnie w sobotę. Inaczej spojrzałam też na cierpienie Ojca w ostatnich miesiącach, było jak oczyszczenie. Cierpienie w czyśćcu jest ogromne, nie da się go porównać z żadnym cierpieniem ziemskim, bo człowiek już poznaje Boga i Jego miłość, a ze względu na swoją niedoskonałość jeszcze nie może z nim przebywać. Mając na uwadze, że Tato ma 8 braci postanowiłam powiedzieć kilka słów na pogrzebie. Mówiłam o tym, że Tato na śmierć był przygotowany. Pożegnał się z braćmi, dziećmi, wnuczkami i prawnuczkiem. Wszystkich nas przeprosił. Przyjął szkaplerz i bardzo dużo się modlił. Opowiadam, że udało mi się dać na Mszę św. przy grobie św. Szczepana w Jerozolimie i wierzę, że Tato spędzał swoje imieniny w niebie, a jeżeli nie, to jest tam od dziś od soboty zgodnie z obietnicą szkaplerza. Głos zabiera jeszcze uczennica Ojca. Mówi – cytując biskupa Nycza, – że ludzie wyjątkowi umierają w Boże Narodzenie, i tak właśnie uważa o swoim Wychowawcy. Uczył nas patriotyzmu i wartości. Na pogrzebie Ojca było ok 100 osób.
Moje najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa to, jak jadę z Tatą nad jezioro na bagażniku roweru. Mam na sobie różową sukienkę, wiatr rozwiewa moje włosy i czuję się jak księżniczka…

O relacji z Tatą i OJCEM


3 komentarze

Ania K. · 26 marca 2018 o 11:20

Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie i wszystkim zmarłym bliskim naszemu sercu… Wczoraj moja śp. Mama, obchodziłaby swoje urodziny…
Dziękuję Ci MM za tak osobiste świadectwo.

Irena · 28 marca 2018 o 15:06

Serdecznie witam

Mario Magdaleno – poruszyłaś trudny temat, śmierć najbliższych – wymagało to od Ciebie odwagi, prawdy …/dziękuję
Ten wpis daje nadzieje…

Jestem pewna – Twój Tata byłby dumny z Ciebie – ukochanej Córeczki ♡ Walecznego Wojownika Boga.

Nie znałam osobiście Twojego Ojca – ale napisałaś (wpis, 12 luty 2017 r.), że modli się w moich intencjach – w sercu zagościła radość i wdzięczność ♡

MM – też noszę szkaplerz karmelitański. Dobrze, że o tym wspominałaś.

MM, Aniu – módlmy się za zmarłych a szczególnie za Twojego Tatę MM i Twoją Mamę Aniu, prosząc Boga o radość nieba dla nich.

Serdecznie pozdrawiam

    Maria Magdalena · 28 marca 2018 o 21:01

    Wiele osób modliło się za mojego Tatę w trakcie jego choroby, m. in. i Ty Ireno. Zawsze opowiadałam o tym Tacie i prosiłam, aby i on modlił się w intencji modlących się, bo osoba chora może wypraszać łaski, bo Pan Jezus jest zawsze blisko chorego człowieka. Jak wspominałam na początku mojej opowieści Tato wielokrotnie prosił mnie: spisz to proszę. Zastanawiałam się wtedy, czy może to mieć jakąś wartość dla innych- okazuje się, że tak.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *